Strona:Anafielas T. 1.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
100

Starzec był siwy, z pochyloną głową;
Włos na niéj rzadki bielił się srébrzysty;
Z pod wpadłych twarzy oczy mu świeciły
Ostatkiem ognia, resztkami żywota;
Usta, jak gdyby odwykłe od mowy,
W brodzie ukryte, ściśnięte, milczały.
Białą miał szatę, i lniany pas biały
Siedémkroć siedém biodra przepasywał,
Sparty na ręku modlił się w milczeniu
Przed drobnym Boga wielkiego posągiem,
Który na szacie rozpostartéj leżał.
W ciemnéj komnacie blizko niego stała
Trójzębna laska, dostojeństwa godło,
I czarna jakaś wojenna chorągiew,
I czapka strojna w perły i łańcuchy.
On siedział, spójrzał; milcząc, podniósł oczy,
I czekał, aby piérwsi się ozwali.
— Ojcze! — Bogini pocichu wyrzekła —
Raz to już drugi w kobiecéj postaci
Oczóm się twoim objawiam zdumionym;
Piérwszy, gdy brat twój umarł ztąd daleko. —

— Bądź pozdrowiona, wielka Dejwa Mildo! —
Zawołał, wstając, i padł na kolana
Starzec; lecz Milda skinieniem znać dała —
Podniósł się zwolna, i, złożywszy ręce,
Z spuszczoną głową słuchał jéj rozkazu.