Strona:Anafielas T. 1.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
87

Jeleń wysmukły; spójrzał, w górę skoczył;
Lecz nim w las pierzchnął, uwięzła w nim strzała.
Padł. Witol za nim. On porwał się znowu,
I szedł, kulejąc. Drugą za nim strzałę
Posłał myśliwiec, i drugą go trafił.
A jeleń coraz szedł wolniéj, rogami
Gałęzie łamiąc. Witol coraz bliżéj
Ściga go z drzewcem, doścignąć nie może.
Drą się po lesie przez mokre bagniska,
O staje tylko od siebie, to bliżéj,
To daléj znowu: bo jeleń poskoczy
I znów ustanie; myśliwiec pośpieszy,
Wstrzymają gąszcze. Wiele strzał w sajdaku
Miał Witol, wszystkie za nim powysyłał;
A jedne poszły po drzewach i lesie,
Raniąc niewinne starych lip Ragany,
Inne go zlekka po skórze drasnęły,
Lub padły słabe pod nogi jelenia.
Wciąż gonił łowiec, wciąż jeleń uciekał.
Witol rozjadły, z wlepioném weń okiem,
Zapomniał ojca, i przestróg, i puszczy,
Co go dokoła nieznana, tajemna,
Coraz straszniejsza, ciemniejsza, objęła.
Zziajany stanął i chciał dobyć głosu.
Długo się męczył, nim piersi znużone
Słabe huknięcie, obumarłe w puszczy,
Ku stronie ojca z westchnieniem wydały.
Ale daleko ojciec już od niego