Strona:Anafielas T. 1.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
85

Już puszczą pewnie biegną meszek[1] stada.
Trzeba uciekać! Bierz psy i idź za mną. —
Wstali, a Witol wziął skórę skrwawioną,
I jeszcze drżący wzruszeniem, odwagą,
Szedł, patrząc tylko, zkąd znów dójrzy czego?

Stary na coraz gęstsze wiódł go puszcze;
Czasem z rozmysłem obejrzał się wkoło,
I, jakby dążył po znajoméj drodze,
To tu, to ówdzie kręcił się i zbaczał,
Silném ramieniem gałęzie drzew trzaskał,
Cbrósty rozgniatał, przeskakiwał łomy,
I przez strumienie przewodził głębokie.
Aż wyszli wreście w széroką dolinę,
Dokoła czarnym otoczoną lasem.
Łąka to była zielona, jak rola,
Kiedy ją młoda wiosny ruń okryje;
Gdzieniegdzie tylko złociły się kwiatki,
I łoza młode puszczała gałązki.
Tu siedli spocząć; a Witol swą skórę,
Pełen radości, na wietrze rozesłał.

Już było słońce podeszło wysoko,
Śpiesząc do swojéj wieczornéj kąpieli;
Obeschły rosy; na niebios błękicie
Chmury, jak wojska, jęły się gromadzić.
Łowcy posiłek południowy wzięli;

  1. Niedźwiedzi.