Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtedy przypomiał sobie, iż — wedle opowiadań wyczytanych w książkach — wielcy łowcy lwów, idąc na polowanie, zawsze brali z sobą małe jagnię, przywiązywali je do drzewa o kilka kroków przed sobą i pociągali od czasu do czasu sznurkiem za tylną nogę, by krzyczało. Nie mając jagnięcia, Taraskończyk wpadł na myśl, by je zastąpić naśladowaniem i zaczął beczeć baranim głosem:
— Mee! Mee!
Z początku czynił to bardzo łagodnie i cicho, bo w gruncie rzeczy mimo wszystko bał się trochę, żeby lew go nie usłyszał. Ale potem widząc, że nic się nie zjawia, zaczął beczeć głośniej:
— Mee! Mee!
Jeszcze nic!... Zniecierpliwiony, ze wszystkich sił przeraźliwie zabeczał:
— Mee! Mee!
Było w tem tyle siły, iż jagnię zmieniło się w ryczącego okrutnie wołu...
Nagle o kilka kroków przed bohaterskim Taraskończykiem pojawiło się coś czarnego i olbrzymiego i przypadło do ziemi.
Tartarin zamilkł.
To „coś“ pochylało się ku ziemi, węszyło, podskakiwało, tarzało się, odbiegało galopem, potem powracało, zatrzymując się nagle...
Bez wątpienia był to lew!
Teraz widać było doskonale jego cztery krótkie łapy, potężne barki i dwoje oczu, dwoje ogromnych oczu świecących wśród nocy...
Cel! Pal!
— Bęc! Bęc!
Stało się!
Potem natychmiast skok wstecz; nóż myśliwski z pochwy!...
Na strzał Tartarina odpowiedział ryk straszny.
Taraskończyk krzyknął:
— Trafiony!
Przysiadłszy na silnych nogach, oczekiwał zwierzęcia. Przy-