Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oka nieboszczki, która mię oskarża z pod strugi krwi.
Umilkł na chwilę, zgnębiony wyrzutem sumienia; dwie duże łzy spłynęły mu na ten jego płaski, poczciwy i tak zamiłowany w życiu nosek i rzekł:
— Powiedz mi, przyjacielu; ja przecież nie jestem zły: To jednak dziwne, żem tak postąpił...
Jan starał się go pocieszyć, składając wszystko na traf, na nieprzyjazne losy, ale Déchelette potrząsając głową, powtarzał, przez zaciśnięte zęby:
— Nie, nie... Nigdy sobie nie wybaczę. Chciałbym się ukarać.
Ta chęć odpokutowania ustawicznie go prześladowała: mówił o niej wszystkim przyjaciołom i Gaussinowi po którego przychodził, w chwili jego wyjścia z biura.
— Wyjedź że, Déchblette... Podróżuj, pracuj, rozerwie cię to — mówili Caoudal i inni, trochę zaniepokojeni tą jego manią, tem uporczywem powtarzaniem, że nie jest zły. Nareszcie, pewnego wieczoru, bądź że pragnął zobaczyć pracownię przed wyjazdem, bądź że postanowił tam położyć koniec swej męce, powrócił do swego