Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rywy tak wścieklej złości, żeś gotów wszystkich zabijać. — Caoudal zasępił czoło.
— Prawda, że wszystko nietrwałe... Pobierają się ladzie, porzucają...
— A więc pocóż się pobierać?
— A ty? Czy myślisz, że całe życie przebędziesz ze swoją flamandką?
— O! my, nie jesteśmy z sobą związani... nieprawda, Alicyo?
— Tak — odrzekła młoda kobieta, głosem słodkim i roztargnionym, z krzesła, na którem stojąc rwała glicynię i zieleń do bukietu na stół. Déchelette mówił dalej:
— Pomiędzy nami nie będzie zerwania, poprostu, rozejdziemy się tylko... Zrobiliśmy ugodę na dwumiesięczne wspólne pożycie; ostatniego dnia rozłączymy się, bez rozpaczy i zdziwienia. Ja powrócę do Ispahanu, zamówiłem już właśnie kajutę. Alicya zaś do swego mieszkania przy ulicy Labruyère, które cały ten czas trzymała.
— Trzecie piętro nad antresolą: nic wygodniejszego do wyskoczenia oknem!
Mówiąc to uśmiechała się, ruda i olśniewająco biała wśród zmierzchu, z ciężkiem gronem płowych kwiatów w ręku; ale brzmienie tych