Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Legrand, ten hulaka, fantastyk, dziś stateczny, ożeniony, naczelnik oddziału w Beaux-Arts i nie zapomniał owej paczki listów namiętnych i czarujących.
Sztywnym krokiem zbliżył się człowieczek mały, zawiędły, suchy i podał wszystkim rękę zdaleks, trzymając ludzi na pewnym dystansie, przez nałóg pozowania, wystąpień w roli urzędowej. Zdawał się bardzo zadziwiony, że widzi Fanny a jeszcze więcej tem, że po tylu latach, piękną mu się wydaje.
— Aaa!... Safo... — przelotny rumieniec okrasił mu lica.
To imię Safony, które cofało ją w przeszłość, kojarząc z tymi podstarzałymi już ludźmi, wprawiło całe grono w niejaki kłopot.
— A to, pan d’Armandy, który ją nam przy prowadził... — żywo odezwał się Dóchelette, chcąc uprzedzić nowo przybyłego. Ezano ukłonił się i zaczęto rozmawiać. Fanny, uspokojona, że kochanek w ten sposób przyjmuje stas rzeczy, dumna z jego urody i młodości, wobec tych artystów i znawców, była bardzo ożywiona, bardzo wesoła. Cała przejęta teraźniejszą swą namiętnością, zapomniawszy prawie o stosunkach z tymi ludźmi, pomimo lat całych, miesz-