Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zbierała, w jakim hańbiącym półcieniu, przy spuszczonych roletach, ilu je śpiewała mężczyznom, pogoda męża, wtórującego jej w tercyi, wydawała się bohaterską. Frazes owego grenadyera z pod Waterloo: „za wielu ich jest...“ mógłby także odmalować filozoficzną obojętność tego człowieka.
Podczas kiedy Gaussin, pogrążony w zadumie, przyglądał się olbrzymiej parze wchodzącej w parów, którym i on się puścił, w górze zaskrzypiały na drodze koła i rozległ się pusty śmiech głosików dziecięcych. Naraz, o kilka kroków od Jana, pojawiła się też gromadka dziewczynek z rozwianemi włosy i wstążkami, w wózku angielskim, ciągnionym przez osiołka, którego panienka mało co starsza od reszty, szarpała za uzdeczkę, po tej przykrej drodze. Łatwo było poznać, że Jan należy do grona, którego dziwaczny wygląd, zwłaszcza też grubej damy, przepasanej rogiem myśliwskim, taką niepohamowaną wesołość zbudził w tej młodziutkiej gromadce. Starsza panienka starała się uciszyć dzieci, choćby na chwilkę, ale widok nowego tuarega pobudził je do nowych drwin i gdy przejeżdżały koło człowieka, ustępującego z drogi wózkowi, ładny i zawstydzony