Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lub odgadła, że owa niedobra kobieta powróciła aby otwierać i krytykować jej biedne listy macierzyńskie, niekształtnem, chłopskiem pismem kreślone.
Chwilami mogło im się zdawać, że są jeszcze przy ulicy d’Amsterdam, gdy ich przebudzał śpiew Hettémów, z którymi znów sąsiadowali i gwizdanie pociągów, krzyżujących się ciągle i widzialnych poprzez gałęzie wielkiego parku. Ale zamiast przyćmionego oszklenia dworca zachodniego, zamiast jego okien bez firanek, ukazujących sylwetki pochylonych urzędników, zamiast zgiełku i łoskotu na ulicy spadzistej, sprawiała im rozkosz przestrzeń cicha i zielona, poza ich małym sadem, który otaczały inne ogrody i domki pośród drzew, na całym stoku góry, aż do samego jej podnóża.
Rano, przed wyjazdem, spożywał Jan śniadanie w maleńkiej jadalni, przy otwartem oknie, wychodzącem na tę szeroką, wybrukowaną drogę, zarosłą trawą, ciągnącą się pomiędzy płotami, z cierni białych, o ostrym zapachu. Tamtędy jechał on dziesięć minut do stacyi, wzdłuż parku pełnego szmeru i świergotu ptasząt. Gdy powracał, głosy te cichły, w miarę jak na mech zielonej drogi, wyłaniał się z lasku cień, przy-