kpiła z pensyonarzy, z peruwiańczyka, który przewracając białawe oczy, zwierzał jej się, że chciałby poznać sławną kokotkę, „une grandę coucoute; z cichych zalecanek dyszącego jak foka holendra, który z poza jej krzesła woła: „zgadnijcie, poczemu kartofle w Bata wii“.
Gaussin nie śmiał się bynajmniej; Pilar również; ją zajmowało cznwanie nad srebrem córki. Od czasu do czasu, sięgała też szybkim ruchem po muchę na swym talerzu, lub na rękawie sąsiada i bełkocząc czule: „mange, mi alma; mange mi corazon“, podawała ją szkaradnemu stworzonku, które siedziało na obrusie, zwiędłe, pomarszczone, niekształtne, jak palce panny Desfous.
Gdy wszystkie muchy, dokoła niej pierzchały, spostrzegłszy jaką na kredensie lub na szybie u drzwi, wstawała i przynosiła ją z tryumfem. Manewr ten często powtarzany, zniecierpliwił córkę, widocznie, zdenerwowaną owego ranka.
— Nie wstawajże co chwila, bo to męczące!
Tymże samym głosem, tylko o dwa tempa niższym, odpowiedziała matka:
Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/167
Wygląd
Ta strona została przepisana.