Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przedstawiał kochance świetny obraz uroczystości.
Algier przepełniony, zgiełkliwy, istny Bagdad z tysiąca i jednej nocy, cała Afryka zbiega się, skupia dokoła miasta, hurmem ciśnie się do bram, gotowa je wywalić, jakby simum. Karawany murzynów i wielbłądów, obarczonych gumą, ustawione namioty z szerści, woń potu ludzi, tego małpiarstwa, co biwakuje na wybrzeżu morskiem, tańczy noc całą dokoła sutego ognia a co rano ustępuje przed wodzami południowymi, którzy przybywają jak trzej królowie, z przepychem wschodnim, z muzyką złożoną z piskliwych fujarek i chrapliwych bębenków, z orszakiem otaczającym trójbarwną chorągiew proroka. Z tyłu murzyni prowadzą konie, Przeznaczone na podarek dla „l’Emberour“, w derach jedwabnych, w srebrzystych czaprakach i za każdym krokiem wstrząsają dzwoneczkami, oraz haftami...
Geniusz poety wszystko to czynił żywem i plastycznem. Wyrazy błyszczały na kartkach jak nieoprawne kamienie, probowane przez jubilerów, na papierze. Doprawdy, mogła być dumną kobieta, u stóp której ciskano takie skarby. Jakże musiała być kochaną. Kiedy