Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jem gospodarstwie, prowadziłabym trzy dni za te pieniądze.
— A więc, któż nam broni? — Zaczęli szukać mieszkania.
Była to zasadzka. Wszyscy w nią wpadają: najlepsi, najuczciwsi... a to przez wrodzoną potrzebę ładu i „home“ wykształconą życiem na łonie rodziny i przy cieple ogniska domowego.
Nie zwlekając, najęli owe mieszkanko przy ulicy Amsterdam, które niezmiernie im się podobało, chociaż pokoje ciągnęły się szeregiem i kuchnia, oraz salonik, wychodziły na brudne podwórko, pełne odoru pomyj i chloru, ziejącego z garkuchni angielskiej, pokój zaś na ulicę spadzistą i hałaśliwą, gdzie dniem i nocą rozlegał się turkot furgonów, wózków, fiakrów, omnibusów, gdzie słychać było świstawki za każdem przybyciem lub wyruszeniem pociąga; słowem, całą wrzawę dworca kolei zachodniej, okazującego naprzeciwko swe dachy ze szkła koloru brudnej wody. Dobrą zaś stronę stanowiło to, że pociąg odchodził prawie z przed ich bramy i że Saint-Cloud, Ville-d’Avray, Saint-Germain, te zielone stacye brzegów Sekwany, znajdowały się nieledwie pod ich tarasem. Mieli bowiem taras szeroki i wygodny, na którym,