wsłuchiwać. Kardynał spostrzegł ich wszakże niebawem i pozdrowił uprzejmie, poczém znowu wrócił do rozmowy z matką i z córką, przeplatając od czasu do czasu słowa pociechy, zapytaniami, które, miały na celu wywiedzenie się, czy nie dałoby się wyświadczyć jakiegoś dobrodziejstwa, tym, które wycierpiały tak wiele.
— O! gdyby to wszyscy księża byli tacy, jak wielmożny pan; gdyby się czasami chcieli ująć i za nas biedaków, a nie dopomagali tym, którzy nas krzywdzą z obawy, aby nie ściągnąć na siebie jakiegoś kłopotu — powiedziała Agnieszka, ośmielona poufałém, przyjacielskiém obejściem się Fryderyka i podrażniona myślą, że szanowny don Abbondio, który zawsze innych gotów był poświęcić dla ocalenia siebie i teraz jeszcze miałby był ochotę zabronić im téj małéj ulgi i przyjemności, jaką mogło im przynieść poskarżenie się na niego przed zwierzchnikiem, gdy się ku temu tak niespodziana i tak wyborna nadarzała sposobność.
— Mówcie, mówcie śmiało wszystko, co macie na myśli, moja dobra kobieto, rzekł kardynał: — i cóż wy przez to chcecie powiedziéć?
— A, chcę powiedziéć, że, gdyby nasz proboszcz zrobił był to, co powinien był zrobić, toby do tego wszystkiego nie przyszło.
Kardynał zaczął nalegać, aby wytłomaczyła się jaśniéj, przyczém Agnieszka zrazu zmieszała się trochę, widząc się zmuszoną do opowiedzenia przygody, w któréj i ona przecież brała udział nie mały i udział takiego rodzaju, iż niebardzo życzyłaby sobie, aby o nim ktośkolwiekbądź miał się dowiedzićé, a zwłaszcza taka osoba, jak kardynał arcybiskup. Ale i na to wkrótce znalazła sposób i to najlepszy, co prawda, bo, postanowiła obciąć nieco sprawozdanie. Opowiedziała więc o tém, jakto dzień ślubu już był naznaczony, i jak w sam ów dzień, don Abbondio nagle oświadczył, że go dać nie może pod pozorem jakichś niewypełnionych jeszcze i niebywałych formalności, jakichś zwierzchników. (A Agnieszka główny na to kładła nacisk!) Następnie zaś od razu przeskoczyła do zamachu don Rodriga i do tego, jak odebrawszy w porę ostrzeżenie uciec zdołały. — Ale, dodała na zakończenie — uciec po to, aby w nowe wpaść sidło! A gdyby zamiast tego, ksiądz proboszcz otwarcie powiedział nam o wszystkiém i dał ślub tym moim biedakom, tobyśmy się zaraz wszyscy troje, pięknie, cichutko wynieśli gdzieś daleko, daleko, i śladu-by po nas nie zostało. A tak wiele się czasu straciło i stało się to, co się stało.
— Wasz proboszcz zda mi z tego sprawę — rzekł kardynał.
— Ach, nie, nie, mój wielmożny panie — odpowiedziała Agnieszka z pośpiechem: — nie dlatego to powiedziałam: proszę się na niego nie gniewać, proszę, proszę najpokorniéj. Co się stało, to się
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/77
Wygląd
Ta strona została przepisana.