Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powiem? Co powiem? Powiem mu to... to, co... Zobaczę, zobaczę, co téż mi potrafi powiedzieć on, ten człowiek!
I, po zrobieniu tego postanowienia, albo raczéj po powzięciu tego zamiaru, zaczął się śpiesznie ubierać. Przywdział dziś jeden z tych swoich kaftanów, którego krój i odrobienie miało w sobie, coś wojskowego, wziął krucicę, pozostawioną na łóżku i przyczepił ją z prawego boku do pasa, potém zdjął inną ze ściany i przyczepił ją z lewéj strony, potém zatknął za tenże sam pas puginał, potém zdjął, również ze ściany, karabin, niemal tak sławny, jak i jego właściciel, zawiesił go przez ramię i, włożywszy kapelusz, wyszedł z pokoju, udając się najprzód tam, gdzie wczoraj pozostawił Łucyą. Przede drzwiami, w kąteczku, postawił karabin i zapukał, mówiąc jednocześnie, że to on przybywa. Stara zerwała się z łóżka i pobiegła otworzyć. Nienazwany wszedł i powiódłszy wzrokiem po pokoju, spostrzegł Łucyą uśpioną w swym kątku na podłodze.
— Śpi? — spytał półgłosem staréj; — śpi tam? To tak spełniasz moje rozkazy, nikczemna!
— Robiłam wszystko, co mogłam: prosiłam, namawiałam — odpowiedziała kobieta: — cóż, kiedy słuchać nie chce, ani jadła, ani...
— No, dosyć już, dosyć. Nie rusz jéj, nie budź, a kiedy się ocknie... Marta będzie tu siedziéć w przyległym pokoju, a ty każesz jéj przynieść wszystko, czego tylko zażąda. Gdy się obudzi... powiesz jéj, że ja... że pan wyjechał, ale niedługo powróci... i że... że zrobi wszystko to, czego ona zechce.
Stara skamieniała z podziwu i pomyślała sobie: — czyżby to miała być jakaś księżniczka?
— Nienazwany wyszedł, znowu zarzucił swój karabin na ramię, posłał Martę do owego przyległego pokoju, pierwszemu brawo, którego napotkał, rozkazał stanąć na straży przede drzwiami, starej polecił nie wpuszczać tam nikogo oprócz Marty, potém wyszedł z zamku i z niezwykłym pośpiechem zaczął się spuszczać ku dolinie.
Rękopism nie mówi, jaka odległość dzieliła zamek od miasteczka, w którem się teraz zatrzymał kardynał, z tego wszakże, co tu zaraz opowiadać będziemy, można wnosić, że była niewielką. Jednakże samo podążanie mieszkańców doliny i ludzi z dalszych miejscowości do tego miasteczka nie mogłoby nam posłużyć za dostateczny dowód, bo w księgach owoczesnych znajdujemy niejednę wzmiankę o tém, iż, aby widziéć kardynała Fryderyka, lud tłumnie przybywał, nawet z większej, niż dwudziestomilowéj, odległości.
Brawi, których Nienazwany spotykał na pochyłości wzgórza, zatrzymywali się z uszanowaniem, sądząc, że usłyszą jakiś rozkaz