Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ani uwiązywać dzwonka do nogi, zanim się pomyślało, co z tego może wyniknąć; i wiele innych jeszcze rzeczy w tym guście dodawał.
Łucya jednak, nie żeby miała uważać naukę tę za mylną, ale jakoś nie była z niéj zupełnie zadowoloną; zawsze, choć niejasno, zdawało jéj się, iż w niéj jeszcze czegoś brakuje. Wreszcie, słysząc tak często tę samę piosenkę i zastanawiając się nad nią każdą razą, dnia pewnego rzekła do męża: — A ja... cóż chcesz, abym się ja miała z tego nauczyć? Nie robiłam przecie nic takiego, żeby sobie biedy napytać; to ona mnie sama znalazła. Chyba mi powiesz — dodała ze słodkim uśmiechem — że moja wina, moja omyłka polegała na tém, żem tobie dała słowo, żem cię pokochała.
To powiedzenie żony, na razie, Renza w pewien kłopot wprawiło. Po długiem szukaniu, zastanawianiu się, roztrząsaniu, oboje wreszcie przyszli do tego wyniku, że choć są wprawdzie nieszczęścia, które nas spotykają dlatego, żeśmy sami dali do nich powód, niemniéj jednak są i inne jeszcze takie, których zażegnać nie zdoła ani postępowanie jaknajoględniejsze, ani nawet życie jaknajuczciwsze i najcichsze i że, skoro nas spotkają, czy to z własnéj winy, czy bezwinnie, tylko ufność w Bogu je łagodzi i sprawia, iż w lepszém życiu pożytek z nich odnosimy. Ten wynik, chociaż do niego przyszli ludzie ciemni i prości, tak się nam jednak wydał prawdziwy, iż postanowiliśmy umieścić go tutaj jako streszczenie całego opowiadania.
Jeżeli wam się ono podobało choć trochę, zachowajcie nieco życzliwości dla tego, kto je napisał, a także i dla tego, kto je przerobił. Jeżeli zaś przeciwnie, znudzić was tylko zdołało, chciejcie wierzyć przynajmniéj, że się to nie zrobiło umyślnie.

KONIEC.