Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pokój o Agnieszkę, gdyby nie smutne przeczucie co do ojca Krzysztofa, gdyby wreszcie nie ta myśl, że mor grasuje dokoła, jakże wielkie, jak zupełne byłoby jego szczęście!
O zmierzchu przybył do Sesto; deszcz ulewny padał ciągle a nic nie zapowiadało, aby prędko miał ustać. Ale ponieważ nogi służyły mu tak dobrze jak nigdy, więc choć przemokły do nitki a może właśnie dlatego nie pomyślał nawet o szukaniu noclegu, co naprawdę nie byłoby rzeczą zbyt miłą i łatwą. Tém jedynie, co mu już od pewnego czasu dokuczać zaczęło, był wielki apetyt; bo przecież, taka radość jak jego, potrafiłaby dopomódz do strawienia czegoś więcéj niż jakiéjś tam cienkiéj kapucyńskiéj polewki! Zaczął się rozglądać dokoła, czy nie spostrzeże czasem piekarni; zobaczył ją wkrótce; kupił dwa chleby, które podano mu szczypcami z temi wszystkiemi ceregielami co i w owej piekarni w Monzy dnia uprzedniego. Schował chleby do obu kieszeni i ruszył daléj.
Była już noc zupełna, kiedy przez Monzę przechodził: niemniéj, udało mu się znaléść tę bramę, która prowadziła na właściwą drogę. Łatwo jednak możecie sobie wystawić, jaką była owa droga w téj chwili! a trzeba i o tém pamiętać, że deszcz ulewny czynił ją coraz gorszą, Zapadła gdzieś głęboko pomiędzy dwoma wysokiemi brzegami jak łożysko potoku, droga ta (a musieliśmy już mówić tu kiedyś, że wszystkie niemal drogi były takiemi podówczas) zmieniła się teraz jeżeli nie w potok to przynajmniéj w prawdziwe bagnisko, pełne kałuż na każdym kroku, z których, raz w nich ugrzązłszy, trudno było nie powiem już buty, ale chociażby nogi wyciągnąć. Renzo jednak nie rozpaczał: radził sobie jak mógł bez niecierpliwości, bez klątw, bez wyrzekań, myśląc tylko, że każdy krok, chociaż tak mozolny, naprzód go przecie posuwa, i że kiedyś, jak Bóg zechce, deszcz padać przestanie, i że o zwykłéj porze świtać zacznie, i że ostatecznie, ten kawał drogi, który teraz zrobi, już wówczas będzie zrobiony.
Nie sądźcie jednak, aby ciągle i wyłącznie miał o tém myśléć; bynajmniéj, były to rzeczy podrzędne, do których wracał wówczas tylko, gdy był do tego zmuszony. Główna, wielka praca jego umysłu polegała na uprzytomnieniu sobie dziejów tych smutnych lat ubiegłych, pełnych tylu bied, tylu przeciwności, tylu chwil, w których tracąc już niemal wszelką nadzieję gotów był wszystko za stracone uważać; i na przeciwstawieniu im świetnych, rozkosznych obrazów przyszłości, które teraz tak żywo stawiała mu przed oczy rzbudzona wyobraźnia. Wystawiał sobie przyjazd Łucyi i wesele, i jak we własnym domu urządzą i jak sobie opowiadać będą nawzajem minione przygody, i wreszcie całe, całe swoje życie.