Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to z każdą chwilą coraz mocniéj się upewniał, że jak na teraz przynajmniéj, z téj strony żadne mu prawie niebezpieczeństwo nie grozi; pan sędzia umarł już na morowe powietrze; kto wie kiedy innego przyślą do Lecco na jego miejsce; z siepaczy także mało kto przy życiu pozostał; a ta ich garstka, która jeszcze ocalała, miała niezawodnie co innego do roboty niż odgrzebywać takie stare dzieje.
I on również opowiedział przyjacielowi swoje przygody i w zamian usłyszał od niego wiele rzeczy ciekawych o przejściu wojska, o morowém powietrzu, o namaścicielach, o cudach przeróżnych. Są to brzydkie sprawy — powiedział przyjaciel prowadząc Renza do przyległego pokoju, którego mieszkańców zabrała zaraza — sprawy okropne, na które człowiek nigdy nie spodziewał się patrzyć; sprawy takie, że kto je raz widział, może się już na całe życie pożegnać z wesołością; a jednak, rzecz dziwna! pomówić o nich z dobrym przyjacielem, to jakoś ulgę przynosi.
O świcie obaj już byli w kuchni: Renzo ubrany jak do drogi, ze swym pasem ukrytym pod kaftanem i z wielkim nożem w kieszeni: zawiniątko zaś z odzieniem zostawił u przyjaciela, aby módz iść jeszcze prędzéj niż dotychczas. Jeżeli mi tam wszystko pójdzie po myśli — powiedział doń — jeżeli ją znajdę, jeżeli żyje, jeżeli... słowem... jeżeli będę znowu tędy przechodził; najprzód polecę do Pasturo do téj biednéj Agnieszki z tą dobrą nowiną, a potém... a potém... Lecz jeżeli, na nieszczęście... jeżeli broń Boże... wówczas, wówczas sam nie wiem, co pocznę; sam nie wiem, dokąd pójdę: to pewna, że mnie już tu nie zobaczycie nigdy. — I mówiąc to stał na progu z podniesioną głową, patrząc z wyrazem jakiegoś rozczulenia i smutku na tę jutrzenkę wschodzącą nad jego wioską rodzinną, na tę jutrzenkę, któréj już od tak dawna nie widział. Przyjaciel odpowiedział mu na to, jak się zwykle odpowiada w takich razach: żeby był dobréj myśli; że da Bóg wszystko pójdzie dobrze; zmusił go do wzięcia z sobą małego zapasu żywności; odprowadził kawał drogi i pożegnał nareszcie, ponawiając swoje najserdeczniejsze życzenia.
Renzo zamierzył sobie w dniu tym zbliżyć się o tyle tylko do Medyolanu, aby wejść doń nazajutrz o świcie i zaraz rozpocząć swoje poszukiwania. W drodze nie spotkało go nic takiego, coby mogło go od jego myśli odrywać: widział tylko, jak i wczoraj, smutne obrazy przypominające ogólne nieszczęście. O południu, znów się zatrzymał w jakimś gaiku, aby wypocząć i posilić się nieco, przechodząc przez Monzę i widząc otwartą piekarnię, zbliżył się do drzwi, i tak, na wszelki wypadek, żeby miéć zawsze coś do zjedzenia w zapasie, poprosił o dwa małe bochenki chleba. Piekarz powiedział mu, aby do sklepu nie wchodził; postawił na łopacie misecz-