Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, panie.
— A ja zawsze wiele ci dobrego świadczyłem.
— Tak, jaśnie panie.
— Mogęż ci teraz zaufać!...
— O, pewno!
— Wiesz, Grizo, jam chory.
— Jużem to spostrzegł.
— Jeżeli wrócę do zdrowia, więcej ci jeszcze zrobię dobrego, niż robiłem dotychczas.
Grizo nic nie odpowiedział; stał nieruchomy czekając, aż się wyjaśni, do czego wszystko to zmierza.
— Nie chcę nikomu zaufać oprócz ciebie — ciągnął dalej don Rodrigo: — Grizo, zrób mi jednę łaskę.
— Jestem na rozkazy jaśnie pana — rzekł Grizo odpowiadając zwykłą formułą na to niezwykłe przemówienie pańskie.
— Wiesz, gdzie mieszka lekarz Chiodo?
— Wiem doskonale.
— To człowiek porządny; byle mu dobrze zapłacić, nie wydaje chorych. Idź do niego i poproś go do mnie: powiedz, że mu dam cztery, że mu dam sześć skudów za wizytę, a jeżeli będzie chciał więcéj, to i więcéj... ale niech tu przyjdzie natychmiast, a pamiętaj, bądź ostrożny, urządź wszystko tak, żeby się nikt nie domyślił niczego.
— Dobrze jaśnie pan mówi; trzeba wezwać lekarza — powiedział Grizo: — idę zaraz, za chwilkę już będę z powrotem.
— Słuchaj Grizo: daj mi najprzód trochę wody. Pić mi się chce szalenie; tu wewnątrz czuję takie palenie nieznośne.
— O; nie, jaśnie panie — odrzekł Grizo — trzeba zaczekać; nic bez lekarza. Taka choroba to nie żarty: tu ani chwili tracić nie można. Niech jaśnie pan leży spokojnie; lecę i wracam z Chiodo.
To mówiąc wyszedł śpiesznie i drzwi zamknął za sobą.
Don Rodrigo upadłszy na posłanie towarzyszył mu myślą do owego Chiodo, rachował jego kroki, obliczał, jak długo może zabawić, kiedy może wrócić. Od czasu do czasu spoglądał na swój bąbel, lecz za każdą rażą z pośpiechem, ze wstrętem głowę w inną stronę odwracał. Po niejakiéj chwili słuch wytężył, łowiąc każdy dolatujący doń odgłos i oczekując lekarza; a to wytężenie uwagi odrywało go od myślenia o swych cierpieniach i przez to samo nieco je zmniejszało. Nagle słyszy jakiś dźwięk, niby dzwonków, który jednak nie z ulicy ale z pokojów zdaje się doń dochodzić. Nadstawia ucha; dźwięk staje się coraz wyraźniejszy, a wraz z owym dźwiękiem słyszéć się daje stąpanie przyśpieszonych krojów: budzi się w nim podejrzenie straszne. Siada na posłaniu,