Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lica to niekoniecznie... Przepraszani najpokorniéj, i ja przecież rozumiem, że taka osoba jak jaśnie wielmożny pan kardynał nie będzie tam gadał o takich rzeczach, ale... już jaśnie wielmożny pan kardynał wie, co chcę powiedziéć...
I poszła cichutko do domu; zamknęła się na klucz w swoim pokoju, rozwinęła zwitek, wysypała na stół pieniądze i choć już była przygotowaną do tego widoku, patrzyła z zachwytem na tę kupkę złota tak sporą, a jednak jéj własną, na te błyszczące cekiny, których być może, nigdy dotychczas nie widziała więcéj jak po jednym naraz i to bardzo rzadko. Przeliczyła je raz i drugi, potém zaczęła układać w słupek, co szło jéj jakoś oporem, bo słupek co chwila to na jednę, to na drugą wyginał się stronę i pieniądze wymykały się z pod jéj palców niewprawnych; wreszcie, gdy się jej udało jako-tako zrobić z nich rulon, zawinęła go w starą, dużą szmatę i okręciwszy dobrze i gęsto sznurkiem dokoła, wetknęła głęboko w słomę swego siennika. Reszta dnia zeszła jéj na tworzeniu planów najrozmaitszych i na niecierpliwém oczekiwaniu jutra. Wieczorem, gdy się położyła do łóżka, przez długi czas nie mogła oka zmrużyć, myśląc ciągle o tém złocie, które było w jéj pościeli; kiedy zasnęła, ciągle jéj się śniło. O świcie wstała i zaraz wyszła z domu, udając się do willi, w której była jéj córka.
Tymczasem Łucya, choć się wcale nie zmniejszyła jéj wielka odraza do mówienia o uczynionym ślubie, postanowiła jednak bądź-cobądź przezwyciężyć się i w téj rozmowie, która na czas długi dla obu miała się nazywać ostatnią, zwierzyć się przed matką ze swéj tajemnicy.
Zaledwie pozostały same, Agnieszka z twarzą niezwykle ożywioną i głosem przyciszonym, jak gdyby w pobliżu miał się znajdować ktoś, od kogo nie chciała być słyszaną, rzekła: — Powiem ci rzecz nielada — i opowiedziała jéj o niespodzianém bogactwie, które na nie spadło.
— Niech go za to Bóg błogosławi, tego pana — rzekła Łucya. — Tobie już, matko, na niczem zbywać nie będzie, i sama będziesz mogła żyć wygodnie i innym w potrzebie dopomódz.
— Jak-to? — odpowiedziała Agnieszka — czyż nie widzisz, ile my to rzeczy zrobić możemy, mając tyle pieniędzy? Słuchaj! ja nie mam nikogo na świecie, oprócz ciebie jednéj, oprócz was dwojga, mogę powiedziéć; bo Renza, od czasu, jak zaczął myślić o tobie, za syna uważam. Cała bieda w tém tylko, że kto wie, co się z nim teraz dzieje, kto wie, czy nie spotkało go jakie nieszczęście; bo dlaczego nie daje znać o sobie? Ale czyż to już wszystko ma iść tak źle? Ot, lepiéj cieszmy się nadzieją, że pójdzie dobrze. Co do mnie, chciałabym co prawda złożyć kości na swojéj ziemi, ale teraz,