Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ponowił swe przestrogi i powtórzył córce wyrazy, w których miała, odpowiedziéć na zapytanie przełożonéj. Lecz otóż wreszcie i Monza. Giertrudzie ścisnęło się serce, lecz wkrótce całą jéj uwagę pochłonęło jakieś grzeczne pozdrowienie, usłyszane z ust pewnych państwa, przy spotkaniu z któremi ich powóz zatrzymał się na chwilę. Daléj jechano już prawie stępo ulicą, na którą lud ze wszystkich stron nadbiegał. Gdy się powóz zatrzymał przed temi murami, przed temi drzwiami tak dobrze znanemi, Giertrudę żywsza jeszcze przeniknęła boleść. Wszyscy czworo wysiedli wśród dwu szeregów ciekawego ludu, który służba odpychała od drzwiczek powozu. Tysiące spojrzeń, skierowanych na biedną ofiarę, zmuszały ją do ustawicznéj baczności nad sobą, lecz bardziéj jeszcze, niż oczy tego ludu, ciężyły nad nią oczy jéj ojca, na które, pomimo iż ją przejmowały strachem, mimowoli co chwila wzrok swój zwracała. One to kierowały każdym jéj ruchem, one, jakby za pomocą nadludzkiéj siły, nadawały jej twarzy ten lub inny wyraz. Po przebyciu pierwszego dziedzińca weszli na drugi i tu spostrzegli podwoje klasztoru otwarte na rościerz, a w nich cały tłum zakonnic. Na czele ich stała matka przełożona w gronie starszych mniszek, daléj inne mniszki, wszystkie skupione, zaciekawione, wspinające się na palce, na ostatku siostry konwerski. Tu i ówdzie, w półcieniu pomiędzy habitami zabłysły czasem żywe oczęta, lub rumiane twarzyczki dziecinne: były-to najsprytniejsze, najzręczniejsze z uczennic, które wciskając się pomiędzy zakonnice zdodały utorować sobie drogę, aby także coś zobaczyć. Z tego tłumu wydobywały się ciche okrzyki podziwienia i radości, wiele rąk poruszało się w powietrzu na znak powitania. Po chwili Giertrudą stanęła już przed matką przełożoną, która powitawszy ją serdecznie, głosem uroczystym, lecz i radośnym zarazem, spytała, czego sobie życzy i w jakim zamiarze przybyła do tego miejsca, w którem jéj nikt niczego odmówić nie zdoła.
— Przybywam... — zaczęła Giertrudą, lecz w chwili kiedy już miała wymówić owe wyrazy, prawie nieodwołalnie rozstrzygające o całym jéj losie, zawahała się, umilkła i wzrokiem roztargnionym powiodła po tłumie zakonnic. Wtém oczy jéj padły na raz na jednę z jéj towarzyszek, tę mianowicie, która była najpierwszą jéj doradczynią w wiadoméj sprawie, i spostrzegła, że patrzy na nią z wyrazem złośliwego politowania, jakby chciała powiedziéć: a wpadłaś w sidła, niebogo! Ten widok z nową siłą obudzając w jéj duszy wszystkie dawniejsze pragnienia, wlał w nią również odrobinę dawniejszéj odwagi, już w myśli swéj szukała jakiejkolwiekbądż odpowiedzi, byle tylko nie téj, któréj ją wyuczono, gdy podnosząc oczy na ojca, niby chcąc mu wyrazić swoje silne postanowie-