kleju w usta, gryzie go powoli, tak jak dziewczynka i nie odpowiada. Wreszcie zaczyna mówić; udeptuje przytem świeże kretowisko przy ścieżce i jest zmięszany.
— O lalkach nie grał nigdy. Lalki to są przecie zabawki i dlatego nie rozumie ich. A zresztą czyż o lalkach trzeba myśleć? Widział kiedyś w mieście katarynkę. Grała wesołe łatwe melodje, a nad rozstawionym parawanikiem dwie lalki tańczyły i biły się. — Widocznie taka muzyka podobała się im, a przecie skrzypce to zupełnie co innego i dziewczynka to chyba wie oddawna? Wreszcie dziewczynka się zgadza na to wszystko. Wuj nazywa coprawda jedną lalkę jej narzeczonym, ale z tego nic nie będzie. Teraz dopiero przypomina sobie, że kiedy przyszedł niedawno na podwórze wędrowny kataryniarz, narzeczony siedział przy oknie i kiwał wesoło głową. Ale jeszcze zapytuje chłopca, czy o niej grał? Chłopiec milczy. Akurat wielka pszczoła usiadła blizko na kwiatku jabłoni. Chłopiec patrzy na nią. Grał, ale nie wie jak to powiedzieć. I dopiero dzwonek do obiadu, który odezwał się nagle, przerywa ciszę. — Chodźmy na obiad, — mówi dziewczynka, biorąc go za rękę i prowadzi chłopca w podskokach ku domowi.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Dzieci siedzą przy stole i jedzą obiad.
— Cóż to? — mówi matka — zapomniałaś dzisiaj o swoich lalkach? A dziewczynka odrzuca w tył niesforne warkoczyki i odpowiada, że chłopiec mówił jej tak dużo o tem, co to jest granie na skrzypcach, że doprawdy zapomniała.
Po obiedzie chłopiec dziwnie ośmielony mówi: — teraz zagram — ogród. — Lalki już siedzą na kanapie, rodzice i dziewczynka słuchają uważnie, a chłopiec gra. Gra o kwitnących drzewach, o swojem opowiadaniu. Pośród ogrodu stoi dziewczynka i uśmiecha się. Motyle krążą w koło jej głowy, u góry chwieją się kwitnące gałązki... Za ogrodem nad łąką uwija się czajka, na białem jej skrzydle słońce lśni jak na