Przejdź do zawartości

Strona:Aleksander Szczęsny - Pieśń białego domu.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
II.

Śliczna jest wiosna na wsi. Słońce świeci cały boży dzień do zamkniętych jeszcze pokoi, gazeta położona na oknie płowieje od niego szybko, a drzwiczki niepotrzebnego już prawie pieca błyszczą złotemi iskierkami. Przed domem stoją jeszcze wielkie kałuże, ale z dachu nie ścieka już woda i długie kryształowe sople, wiszące niedawno aż do samych szyb, gdzieś się podziały. Pomaleńku zjawiają się ptaki. Wróble, które nie potrzebują się nigdy zagospodarowywać, bo zawsze kręcą się po podwórzu, skaczą teraz wszędzie, gdzie tylko się okiem rzuci. Domowy kot patrzy na nie z za szyby, miauczy cicho, rusza wąsami i kręci za niemi głową, jakby oszalał.
W lesie i na łące codzień jest coś nowego. Woda ścieka strumyczkami do rowu, z którego już się pokazują jakieś wysmukłe badylki. Środkiem rowu płynie mała bystra rzeka, odbijając w sobie nagi krzak, rosnący na brzegu. Ale krzak też może coś pokazać. Bliziutko, tuż przy brunatnej korze gałązek, zjawiają się małe wyrostki, otulone lepką smołą, brązowe jak skórka upieczonego chleba, powiększają się szybko — pękają zielonemi szczelinkami. Wreszcie ze środka, z ciepłej pościeli wydobywają się blado — zieloniutkie rączki: to młody liść wygląda na świat.
Jeszcze i jeszcze trochę tego słońca i śpiewu na świe-