Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chu tuż przy rynnie małą skrzynkę, gdzie rosło trochę warzyw, a prócz nich w każdej znajdował się pięknie kwitnący krzaczek różany. Róże rozrastały się, pięły po oknach i osłaniały je liśćmi i kwiatami, a dzieci, siedząc wtedy na okienkach naprzeciw siebie, bawiły się doskonale, jak w altankach.
W zimie przerywały się te zabawy. Okna były zamknięte i zamarznięte. Ale wtedy dzieci brały pogrzebacz, rozgrzewały go w piecu i wytapiały nim na szybie okrągłe okienka, przez które spoglądały znów na siebie ich radosne oczęta. Chłopiec miał na imię Janek, dziewczynka — Zosia. W lecie widzieli się caluteńki dzień w swych altankach, ale w zimie maleńkie dziurki w lodzie musiały im wystarczyć. Wtedy na dworze roiły się płatki śniegowe.
— To roją się białe pszczoły, — mówiła babka.
— Czy mają one też swoją królowę? — pytał chłopiec, gdyż wiedział, że u prawdziwych pszczół tak się dzieje.
— Tak, mają ją też — mówiła babka, — królowa jest tam, gdzie śnieg najgęściej się roi. Jest ona największa i nigdy nie spada spokojnie, jak inne płatki na ziemię, lecz wznosi się znów do szarych obłoków. Podczas zimowych nocy przelatuje ona przez miasto i zagląda do okien, a wtedy szyby pokrywają się pięknymi, lodowymi kwiatkami.
— Tak, tak, widzieliśmy je — wołały dzieci. — A czy królowa śniegu może tu przyjść? — pytała dziewczynka.
— Niechby tylko weszła, zarazbym ją posadził na piecu i musiałaby stopnieć! — dodawał chłopiec. Ale babka głaskała go po głowie i zaczynała opowiadać inne historje.
Pewnego dnia wieczorem, gdy Janek już się kładł do łóżeczka,