Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powierzchnię wody. Gdy powróciła, opowiadała niezliczone cudowne rzeczy. — Lecz co było najpiękniejsze — powtarzała — to leżenie w księżycową noc na ławicy piasku pośród spokojnego morza i przyglądanie się wielkiemu miastu, które zdaleka widać było na wybrzeżu. Światła tam błyszczały, jak setki gwiazd, słychać było dźwięki muzyki, gwar, turkot i szmer ludzki, a nad tem wszystkiem wznosiło się mnóstwo wież i wieżyczek, z których niekiedy odzywał się głos dzwonów.
Z największą ciekawością przysłuchiwała się opowiadającej najmłodsza, która wiedziała, że nieprędko jeszcze coś podobnego zobaczy. I gdy potem wieczorem stanęła w rozwartem oknie i spojrzała na ciemno-błękitną toń, wszystkie jej myśli pobiegły za tym oddalonym gwarem i szumem miejskim i aż jej się nakoniec wydało, że słyszy dźwięki dzwonów, dobiegające na dno wody.
Następnego roku znów jedna z sióstr wypłynęła na powierzchnię morza. Stało się to akurat podczas zachodu słońca. Niebo całe wyglądało jak złote, — opowiadała potem — a piękność obłoczków trudno wprost opowiedzieć. Purpurowe i fioletowo błękitne płynęły nad jej głową i nagle jak długa, biała wstęga przeleciał prędzej niż obłoki sznur dzikich łabędzi w stronę tonącego w morzu słońca. Łabędzie leciały szybko, ale słońce prędzej tonęło i wkrótce tylko odblask różowy pozostał po niem na obłokach i na zwierciadle gładkiego morza.
I znów następnego roku wypłynęła trzecia z sióstr. Ta była najśmielszą i zapuściła się aż w ujście szerokiej rzeki, wpadającej do morza. Tam ujrzała na brzegach przepiękne zielone wzgórza, pokryte dojrzałym winogradem. Zamki i różne budowle