Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli tak być musi, przerwał mu Mikołaj Mikołajewicz, to będę ci towarzyszył. Kazanie ja sam załatwię. A teraz moi drodzy, — dodał, popatrzywszy na zegar — wybaczcie, że już pójdę. Ledwo się na nogach trzymam, a muszę jeszcze przeglądnąć dwa kawałki urzędowe.
— Nie wiem dlaczego, ale żal mi tego biedaka — zauważyła Wiera po chwili namysłu.
— Miłosierdzie nie na miejscu! — odpowiedział Mikołaj od drzwi. — Gdyby sobie ktoś z towarzystwa pozwolił na taką obrazę, napewno wyzwałby go Wasyl na pojedynek; gdyby Wasyl tego nie zrobił, zrobiłbym to ja. Za dawnych czasów dostałby ten człowiek po prostu porcję kijów. Wasylu, oczekuj mnie jutro w twojem biurze, zatelefonuję do ciebie.