Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rów. Lecz ja przyznaję, że jednego dnia miałem uczucie śmiertelnego strachu.
— Opowiedz nam, jak to było, dziaduniu! prosiły obie siostry. Słuchały jeszcze zawsze opowiadań Anosowa z takim zachwytem jak za lat dziecięcych. Z tym samym dziecinnym gestem jak wówczas, oparła Anna łokcie na stole a twarz na rękach.
— Ta historja jest bardzo krótka, ciągnął dalej Anosow. A było to w zimie, wówczas, kiedyto ten przeklęty granat zadrasnął mnie w głowę. Otóż obudziłem się pewnego poranku w przekonaniu, że nie jestem więcej Jakóbem, lecz Mikołajem i nikt na świecie nie mógł mnie od tej myśli odwieść. W końcu zrozumiałem jednak, że w mojej głowie coś się święci. Szczęściem pomogła zimna woda, lecz stracha miałem porządnego.
— Musiał Pan mieć kiedyś wielkie powodzenie, zauważyła Jenny Reiter; bo w młodości był pan z pewnością wspaniałym mężczyzną.
— Ależ dziadunio był zawsze pięknym mężczyzną, zawołała Anna.
— Pięknym nie byłem nigdy, twierdził spokojnie Anosow. Lecz nie pogardzono mną. Tak np., by wspomnieć znowu Bukareszt, to miałem tam jedno dość wzruszające przeży-