Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zabiłem człowieka”. Z początku mi nie uwierzył. „Idź się przespać; bredzisz po wczorajszem pijaństwie!“ Sekundę zastanowiłem się. „Może to sam los mi dopomaga? Możeby i uciekać?” Lecz nie mogłem się zmódz, aby uciekać. Zabrał mnie. Oto wszystko. Michajło z początku się zapierał, lecz w końcu nie wytrzymał i przyznał się. Ach, jaki to był twardy człowiek! Wyobraź sobie, szanowny pan, co on przez ten czas, kiedy ja poszedłem się wódki napić, zrobił. Nasz hotel, jakkolwiek był pierwszorzędny, był przecież budynkiem starym i u drzwi wewnątrz były haczyki. On przedtem, nim odszedł, ustawił haczyk stojąco, tak, że jak drzwiami trzasnął, to haczyk wpadł w kółko. Oglądali mu ręce i nie znaleźli żadnych zadzierek, bo też nie darmo sobie wdział rękawiczki. Słowem, że gdybym ja się nie przyznał, toby na nas nigdy nie było padło podejrzenie.
Miałem znakomitego obrońcę z Petersburga. On mówił tak: „Ze wszystkich czynów podsądnego wyłazi bezmyślność, osłabienie woli i głupota. Jego taksamo można skłonić do dobrego, jak i do złego”. — Dobrze on się we mnie rozpatrzył — do nitki. Wspomniał o ojcu i o Juszce, o różnych moich usterkach i o Zośce. Mnie uwolnili, a Michajła,