Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozebrać!“ Po tych słowach trzask mu jedną poduszkę z pod głowy. Ten nic, tylko głowa opadła mu, jak cielęciu, zacharczał i dalej łapać powietrze. Obrócił się ku mnie Michajło, straszny taki, jak zwierz. „Siądź mu na nogi i trzymaj“. A sam buch mu poduszkę na twarz i przygniótł go. Co dalej robił Michajło, nie widziałem i nie wiem, bo był do mnie tyłem obrócony. Pamiętam, że pan nogami drgnął raz, drugi, trzeci, ale całkiem słabo, potem jakby jęknął raz i koniec. Możebne, że sam nie wiedział, że umiera. Byłem jakby otumaniony. Czuję, że mnie Michajło ściąga z łóżka: „Złaź“ — Zlazłem i nie mam pojęcia o niczem. Widzę, jak Michajło buszuje po komodach, po stołach, w sukniach. Nikołaj Jakowlewicz leży już na dwóch poduszkach i nogi ma razem, jakby spał, a ja, jak idjota, nic nie rozumiem. Słyszę tylko, że w drugim pokoju jakieś szklanki brzęczą, widocznie na ulicy wóz jechał.
Potem zrobiło się znowu ciemno... Michajło mi szepce: „Musimy wyjść“. Anim nie miał strachu, ani mi nie było żal — zdębiałem cały. Podeszliszmy do drzwi, posłuchali — cicho, wyszliśmy na korytarz — nikogo! Michajło się popatrzył na mnie i mówi: „Do czegoś ty, durniu, podobny! Idź do mnie do bufetu i na-