Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a jak raz zdecydowałem się ją przejrzeć, to aż jęknął biedaczysko. Nawet się rozpłakał: „Powiedz mi przynajmniej, na litość boską, przemówił, komuś sprzedawał? Ja to trzy razy, cztery, pięć razy tyle zapłacę, coś dostał, bo to przecież same białe kruki, jedyne egzemplarze!“ Żal mi się go zrobiło strasznie, ażem sam się rozpłakał, ale gdzież to można było to spamiętać? Sprzedawałem najwięcej na tandecie z ręki do ręki i na wagę.
Kobiety mnie też utrzymywały. I już to mój los przeklęty, że mi się trafiały baby najserdeczniejsze, najłagodniejsze, nawet z pomiędzy kucharek, przekupek, ulicznic, a nawet utrzymanek. Dlaczego tak było, djabli chyba wiedzą — ja nie wiem.
Ale bądź co bądź żyło się jakoś. Znalazłem drogę i do przytułków noclegowych. Razu pewnego nocowałem we Florowskim monastyrze (wogóle miałem miwowolny pociąg do różnych miejscowości duchownych). Chociaż to monastyr żeński, mimo to utrzymują tam sale noclegowe i dla jednej i osobno dla drugiej płci. Oddział szlachecki kosztuje jednego grzywiennika. Ten przytułek noclegowy nazwaliśmy od nazwiska monastyru hotelem Florida albo gospodą Florencją. Przyszedłem późno; silnie pijany. Jest tam taka