Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szikmow, i mówił: „Nic nie szkodzi, on tego nie zrozumie, mały Andrjuszka, damy mu kopiejkę“... Oboje, ojciec i matka, widocznie dużo pili, bo zawsze od nich wódką pachło, a bili mnie tem wszystkiem, co było pod ręką, jak się to mówi, pałką, skałką, trzepałką. Wychowaniem się mojem nie zajmowali, a ja sobie rosłem, jak trawa na ulicy i na podwórzu. Właściwym moim wychowawcą był nasz terminator, co się nazywał Juszka.
Mogę śmiało powiedzieć, żem w życiu mojem widział dużo najróżnorodniejszych indywiduów. Wystarczy, gdy wspomnę choćby to, żem siedział w kryminale. Ale, jak mi Bóg miły, tom takiego obrzydliwca i bezwstydnika, jak on, nigdy nie napotkał. Czego on nas, malców, uczył, co nam kazał robić tam za wozownią między drzewem, to nie śmiem panu powiedzieć, naprawdę, nie śmiem. A on sam przecie był prawie jeszcze dzieckiem.
Najmniejsza to jeszcze, żeśmy palili papierosy, pili wódkę, grali w cetno i licho i w karty, lewa prawa, i żem brał ojcu pokryjomu pieniądze.
Ojciec sam w święta, gdy byli u nas goście, bawił się tem, że mnie częstował aż do upicia się, a potem kazał tańczyć... Z Juszką