Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A, Barbarisow! Tak, tak, tak! Przypominam sobie, przypominam.
— A więc zechce pan przyjąć te dziesięć rubli?
— Ale co za wielka Świnia ten wasz... to jest Barbarisow. Był mi winien wcale nie dziesięć rubli lecz dwadzieścia pięć. Taki łajdak! Dwadzieścia pięć i jeszcze tam z drobnemi. No drobnych ja mu tam nie liczę. Bóg z nimi! Widzi pan to dług bilardowy. Muszę powiedzieć, że szelma gra podejrzanie... A przeto, młodzieńcze dawaj pan jeszcze piętnaście.
— Ale też spryciarz z pana, panie rewirowy! — powiedział Lichonin wyjmując pieniądze.
— Zlituj się pan! — całkiem już dobrodusznie odparł Kierbesz. Żona, dzieci. Pensja nasza, wie pan sam jaka... Proszę zabrać, młodzieńcze paszporcik. Pokwitować odbiór. Życzę...

Rzecz dziwna! Świadomość, że ma nareszcie paszport w kieszeni, uspokoiła jakoś Lichonina i wzmocniła mu nerwy.
„Cóż! myślał idąc szybko ulicą, początek zrobiony, najtrudniejsza rzecz dokonana. Trzymaj się teraz mocno Lichoninie i nie upadaj na duchu! To coś zrobił, — jest piękne i wzniosłe. Niech nawet będą ofiary tego czynu — wszystko mi jedno! To nawet wstyd, po dokonaniu dobrego czynu, oczekiwać zaraz zań nagrody. Nie jestem pieskiem cyrkowym, ani tresowanym wielbłądem i nie pierwszą uczenicą i w instytucie dla panien szlachcianek. Niepotrzebnie tylko rozgadałem się wczoraj z tymi szermierzami oświaty. Wypadło to głupio, nietaktownie i w każdym razie przedwcześnie. Zniesiesz co najcięższe, co najhaniebniejsze,