Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi, z wyciętemi pośrodku otworami w kształcie serc. Zamknięte były również i wszystkie pozostałe domy bezludnej ulicy, opustoszałej, jak po morowej zarazie. Lichonin ze ściskającem się sercem pociągnął rękojeść dzwonka.
Na dzwonek otworzyła drzwi pokojówka, bosa, z podkasaną spódnicą, z mokrą ścierką w ręce, z twarzą pręgowatą od brudu, — myła właśnie podłogę.
— Chciałbym Gienię, — poprosił nieśmiało Lichonin.
— Panienka Cienia jest zajęta z gościem. Jeszcze się nie obudziła.
— No w takim razie Tamarę.
Pokojówka popatrzyła na niego nieufnie.
— Panienka Tamara — nie wiem... Zdaje się również zajęta. A pan jak, z wizytą, czy co?
— Ach, czyż to nie wszystko jedno. No, powiedzmy z wizytą.
— Nie wiem. Pójdę zobaczę. Proszę poczekać.
Poszła pozostawiając Lichonina w półciemnej sali. Błękitne słupy kurzu, wychodzące z otworów okiennic, przecinały wprost i na ukos ciężki pomrok. Ohydnemi plamami występowały z pośród szarej mgławicy malowane meble i słodkawe oleodruki na ścianach. Pachło wczorajszym tytoniem, wilgocią, kwasem i jeszcze czemś szczególnem niekreślonem, czem zawsze pachną rankami lokale stale nie zamieszkałe; puste teatry, sale tańca, audytorja. Daleko, w mieście z przerwami turkotały dorożki. Zegar ścienny monotonnie tykał za ścianą. W dziwnym zaniepokojeniu chodził Lichonin wzdłuż i wszerz po sali, zacierał zmarznięte ręce, skulił się jakoś i odczuwał zimno.
— „Nie trzeba było rozpoczynać całej tej fał-