Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przyjaciółka, moja siostra. Niech więc patrzy na nią tak każdy, pragnący chociażby cokolwiek mię szanować. Inaczej...
Niezgrabny Sołowjew z pośpiechem, szczerze i mocno uściskał Lichonina.
— No, mój drogi, no dość... popełniłem nie zorjentowawszy się, głupstwo. Więcej nic podobnego nie zajdzie. Witaj biadolica, siostro moja. — Szeroko przez stół wyciągnął rękę do Lubki i uścisnął jej, zdradzające brak woli, maleńkie i krótkie palce z oryginalnymi maleńkimi paznokciami. — Pięknie, że pani przyszła do naszego skromnego wigwamu. Oświeży to nas i wprowadzi do naszego środowiska ciche i przyzwoite obyczaje. — Aleksandro! Piwa-a! Zdziczeliśmy, zgruboskórnieli, ugrzęźliśmy w połajankach, pijaństwie, lenistwie i innych wadach. A wszystko dlatego, że pozbawieni byliśmy dobroczynnego, uspakającego wpływu damskiego towarzystwa. Raz jeszcze ściskam rękę pani. Miłą maleńką rączkę. Piwa!
— Idę, dał się słyszeć za drzwiami niezadowolony głos Aleksandry. Idę. Czego krzyczysz. Za ile?
Sołowjew wyszedł na korytarz rozmówić się z Aleksandrą. Lichonin z wdzięcznością uśmiechnął się w ślad za nim, gruzin zaś dobrodusznie poklepał go po plecach. Obaj zrozumieli i ocenili gburowatą uprzejmość Sołowjewa.
— Teraz, — powiedział Sołowjew, po powrocie do pokoju, siadając ostrożnie na krześle, — teraz przystąpimy do porządku dziennego. Czy mogę być w jakikolwiek sposób użytecznym? Jeżeli dacie mi pół godziny czasu, pobiegnę na chwilę do kawarni i wypatroszę tam najlepszego szachistę. Słowem — dysponujcie mną.
— Jaki pan śmieszny! — powiedziała Luba,