Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie mogła pojąć swym kurzym mózgiem i prostą chłopską duszą. Jej wyobraźni bardziej pochlebiało to, że student — bądź co bądź nie byle kto; lecz człowiek wykształcony, który może zostać doktorem, adwokatem, lub sędzią i wziąć ją do siebie na utrzymanie... A oto obecnie wypada tak, że on zadowolił tylko swój kaprys, dopiął swego i już się cofa. Wszyscy oni tacy, ci mężczyźni.
Lichonin wstał z pośpiechem, umył się i obtarł starą serwetą. Potem podniósł story i otworzył okno. Złote, słoneczne światło, lazurowe niebo, gwar miasta, zieleń gęstych lip i kasztanów, dzwonki tramwajów, suchy zapach gorącej, zapylonej ulicy — wszystko to odrazu wtargnęło do maleńkiego pokoiku. Lichonin podszedł do Lubki i po przyjacielsku poklepał ją po ramieniu.
— Nic to, szczęście moje... Co się już stało, naprawić można, lecz na przyszłość będzie to nauką. Nie prosiłaś o herbatę dla siebie Lubko.
— Nie, czekałam na pana. Zresztą nie wiedziałam komu powiedzieć. Pan także dobry! Przecież słyszałam, jak pan po odejściu z kolegą, powrócił i stał pode drzwiami. Ze mną nawet się pan nie pożegnał. Czy to ładnie?
„Pierwsza kłótnia rodzinna, pomyślał Lichonin, ale bez gniewu, żartem.
Umycie się, piękno złotego i błękitnego nieba, oraz naiwna, pokorna, a niby zagniewana twarz Lubki, i poczucie, że jest przecież mężczyzną, i że nic ona, lecz on powinien odpowiadać za to piwo, którego nawarzył, wszystko to razem wzmocniło jego nerwy i zmusiło do wzięcia się w garść. Otworzył drzwi i wrzasnął w ciemność cuchnącego korytarza: