Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sądek, lecz ktoś inny odpowiedział za Lichonina: „przecież nic nie robię, chcę tylko zapytać, czy jej wygodnie spać i czy nie chce herbaty.“
Ale Lubka nagle obudziła się, otworzyła oczy, przymrużyła je na chwilę i znowu otworzyła. Wyciągnęła się całą długością i z miłym jeszcze nie mającym znaczenia uśmiechem, otoczyła gorącem, mocnem ramieniem szyję Lichonina.
— Duszko! Luby — pieszczotliwie wymówiła, ochrypłym nieco ze snu głosem. — Jam cię czekała i nawet rozgniewałam się. A potem zasnęłam i przez całą noc śniłeś mi się. Chodź do mnie, pisklę moje, moja laleczko! I przyciągnęła go do siebie, pierś do piersi.
Lichonin prawie że nie opierał się. Trząsł się cały i bezsensownie powtarzał skaczącym szeptem, stukając zębami:
— Ach nie, Lubka, nie trzeba... Na prawdę nie można tak, Lubko. Dajmy temu, Lubko pokój... Nie męcz mnie. Nie ręczę za siebie... Zostaw mnie Łubko, na miłość boską!...
— Głupiutki mój, zawołała śmiejącym się, wesołym głosem. Chodź do mnie, szczęście moje! I zwalczając ostatni nieznaczny opór, przycisnęła jego usta do swych i pocałowała mocno i gorąco, pocałowała szczerze, być może, po raz pierwszy i ostatni w życiu.
— „O łotrze! Co czynię?“ zadeklamował w Lichoninie ktoś uczciwy, rozsądny i fałszywy.
— No co? Ulżyło? spytała łagodnie Lubka, całując ostatni raz usta Lichonina. Ach mój ty studenciku.