Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tykały jego oczy, z nową dla siebie, leniwą lecz trafną ciekawością, każdy rys wydawał mu się do takiego stopnia wyrazistym, jakby dotykał go palcami. Oto przeszła baba. Miała na ramieniu nosze, na obu ich końcach wisiały wielkie wiadra z mlekiem; twarz miała niemłodą, z siecią zmarszczek na skroniach, z dwoma głębokiemi brózdami od nosa do kątów ust, ale policzki rumiane i zapewne twarde w dotknięciu, a piwne oczy błyszczą energicznym rusińskim uśmiechem. Skutkiem ruchu ciężkich nosz, oraz miarowego kroku, biodra jej kołyszą się rytmicznie w prawo i w lewo i w tych ich falujących ruchach jest prostackie zmysłowe piękno.
„Herod baba, musiała mieć burzliwe życie“ pomyślał Lichonin. I nagle, niespodziewanie dla niego samego, gwałtownie zapragnął tej całkiem mu nieznanej, brzydkiej i niemłodej, prawdopodobnie brudnej i ordynarnej kobiety, podobnej, jak mu się zdawało, do dużego jabłka-antonówki, trochę stoczonego przez robaka, cokolwiek zleżałego, ale zachowującego jeszcze jaskrawość i apetyczny winny aromat.
Mijając go, przeleciał pusty, czarny karawan pogrzebowy, dwa konie w uprzęży, dwa zaś przywiązane z tyłu do kolumienek. Pochodniarze i grabarze, od rana już pijani z czarnemi, zwierzęcemi twarzami w wyrudziałych cylindrach, siedzieli chaotyczną gromadą w swej uniformowej liberji, na końskich siatkowych czaprakach, na żałobnych latarniach i ochrypłymi głosami ryczeli nieskładnie jakąś pieśń. „Prawdopodobnie spieszą się na eksportację, a może już się z tem załatwiłi“ pomyślał Lichonin. „Weseli chłopcy“! Na bulwarze zatrzymał się, usiadł na niskiej drewnianej ławce.