Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nierza na szyi, która przybrała barwę starego pergaminu, widać było dwie pręgi: jedna ciemna ślad sznurka, druga czerwona — ślad zdrapania, otrzymanego podczas walki z Symeonem, — niby dwa straszliwe naszyjniki. Tamara zbliżyła się i agrafką zapięła kołnierz przy samym podbródku.
Przyszło duchowieństwo: maleńki, siwiutki jak gołąbek pop, w złotych okularach, w berecie, długi wysoki rzadkowłosy djakon o chorobliwie dziwacznej ciemnej i żółtej twarzy, niby z terakoty i ruchliwy w długim surducie djak z ożywieniem wymieniający jakieś tajemnicze znaki ze swymi znajomymi wśród śpiewaków.
Tamara zbliżyła się do popa.
— Ojczulku — zapytała — a jak będziecie odprawiać modły, za wszystkich razem, czy za każdego z osobna?
— Modlimy się za wszystkich łącznie, — odpowiedział duchowny całując stułę i wyciągając z jej rozcięcia brodę i włosy. Tak bywa zwykle. Ale na specjalne żądanie i według specjalnej umowy można i osobno. Jaką śmiercią umarła nieboszczka?
— To samobójczyni ojczulku.
— Hm... samobójczyni?... A czy wie młoda osoba, że według kanonów cerkiewnych samobójcom modły się nie należą... nie należą. Oczywiście zdarzają się wypadki, wobec szczególnych starań...
— Mam tu, ojczulku poświadczenia i policji i doktora... Nie przy swych zmysłach była... W przystępie szaleństwa...
Tamara podała duchownemu dwa papiery, nadesłane jej wczoraj przez Riazanowa i prócz tego trzy banknoty dziesięciorublowe. — Proszę was, ojczulku, wszystko jak się należy, — po chrześcijańsku. Była ona dobrym człowiekiem i bardzo