Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A dobrze! W sobotę, powiadasz, we dnie? A co miała na sobie?
— A nic prawie: kaftanik nocny, halkę... i jedno i drugie białe.
— Ta-ak? Widocznie dwieście siedemdziesiąty numer... Jak się nazywała?
— Zuzana Rajcynówna.
— Pójdę, zobaczę, — może i jest. A no wy panniska, — zwrócił się do dziewcząt, które tłoczyły się przy drzwiach zasłaniając światło. — Która z was odważniejsza? Jeżeli wasza znajoma przyjechała onegdaj, to leży teraz w takim stroju, w jakim ją Pan Bóg stworzył, więc bez niczego... No która śmielsza? kto pójdzie we dwójkę? Ubrać trzeba...
— Idź ty, Mańka — rozkazała Tamara przyjaciółce, która drżąc i blednąc ze strachu, patrzyła na nieboszczyków szeroko otwartemi oczami. — Nie lękaj się, głupia, — pójdę z tobą! Któż ma iść, jeśli nie ty?
— Cóż, a cóż? — wykrztusiła zaledwie poruszającemi się ustami Biała Mańka. Chodźmy. Wszystko mi jedno...
Kostnica znajdowała się tuż za kaplicą. Było to niskie, zupełnie ciemne podziemie, do którego trzeba było zejść po sześciu stopniach.
Stróż gdzieś pobiegł i powrócił z ogarkiem i poszarpaną książką. Gdy zapalił świecę, dziewczęta ujrzały ze dwadzieścia trupów leżących szeregiem wprost na podłodze — wyprostowanych, z twarzami wykrzywionemi w przedśmiertnych konwulsjach, z porozcinanemi czaszkami, z zakrzepłą na twarzach krwią, z wyszczerzonymi zębami.
— Zaraz... zaraz... mówił stróż, wodząc palca-