Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach! No dobrze! westchnął Sieńka. Naprawdę Tamarciu? Wiesz zbrzydło mi już życie bez ciebie! Ja bym cię moją lubą zacałował, oczy bym ci zmrużyć nie pozwolił! Czy przyjść
— Nie, nie!... Ty zrób Sieńka, jak cię proszę... Ustąp mi. Przychodzić teraz do mnie nie można — jestem gospodynią.
— Masz tobie!... przeciągnął zdumiony Sieńka i aż gwizdnął.
— Tak. A tymczasem nie przychodź do mnie. Potem, potem gołąbku, czego zapragniesz... Niedługo koniec wszystkiemu!
— Ach nie dręczyłabyś mię! Kończ rychlej!
— Skończę! Poczekaj jeszcze z tydzień, mój drogi! Proszki dostałeś?
— Proszki — głupstwo! — z niezadowoleniem odparł Sieńka. Nie proszki zresztą, lecz pigułki.
— A czy naprawdę zaraz się w winie rozpuszcza?
— Tak, sam próbowałem.
— Ale on nie umrze? Posłuchaj Sienią, nie umrze? Nieprawdaż?
— No, nic mu nie będzie... Prześpi się trochę... Ach Tamarciu! zawołał namiętnym szeptem i przeciągnął się tak mocno, że zatrzeszczały mu stawy, — kończ na miłość Boską prędzej!... Zrobimy interes — i marsz. Dokąd chcesz, gołąbku! Cały na twe usługi: chcesz — udamy się do Odesy, zechcesz — zagranicę; ale kończ prędzej.
— Skończę, skończę!
— Mrugnij tylko, a jestem gotów... z proszkami, narzędziami, z paszportami!... A tam uhu-u pojechała maszyna! Tamarciu! Aniele mój! Złota, brylantowa!
I on, tak zawsze powściągliwy, zapominając