Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Potarł ręką czoło.
— Hm... lim... Jeżeli się nie mylę, — Monekanon, przepis sto sześćdziesiąt... sto siedemdziesiąt... ósmy... Proszę, zdaje mi się, że go pamiętam: „Jeśli człowiek sam siebie zabije, nie śpiewają nad nim, ani wymieniają go w modłach, chyba, że był w obłędzie, czyli bez rozumu swego“. Hm... Vide Św. Tymoteuz Aleksandryjski. A więc droga panienko, przedewszystkiem... Pani mówi, że ze stryczka zdjął ją wasz doktór, t. j. lekarz miejski.... Nazwisko?
— Klimenko.
— Zdaje mi się, że gdzieś spotykałem się z nim... Dobrze! kto jest waszym rewirowym?
— Kierbesz.
— Aha znam. Taki mocny silny chłop z rudą brodą w kształcie wachlarza... Czy tak?
— Tak, to on.
— Doskonale znam! Oto komu od dawna należy się katorga!... Przynajmniej dziesięć razy dostawał mi się w ręce i zawsze łotr, jakoś się wykręcał. Śliski jak węgorz: Wypadnie dać mu kubana. No, a następnie prosektorjum. Kiedy chce ją pani pochować?
— Co prawda nie wiem... Chciałabym jaknajrychlej... Jeśli można — dziś.
— Hm... Dziś... Nie ręczę — wątpię czy zdążymy... No, ma tu pani mój notes. Chociażby na tej kartce, gdzie zanotowani są znajomi na literę T. — proszę napisać: Tamara i adres pani. Za jakieś dwie godziny dam odpowiedź. Czy to Panią zadowala? Ale powtarzam znowu, że prawdopodobnie trzeba będzie odłożyć pogrzeb do jutra... Następnie — wybaczy mi pani moją śmiałość, — może potrzebne są pieniądze?