Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

już wstrętnym stał się dla niej ten pedantyczny nauczyciel i brutalny samiec.
Tym razem rozpoczął wykład na temat, że dla człowieka nie istnieją ani ustawy, ani prawa, ani obowiązki, ani honor, ani podłość, że człowiek jest jednostką samowystarczalną, od nikogo i niczego nie zależną. — Może być Bogiem, może być również i robakiem, soliterem — wszystko jedno.
Chciał już przejść do teorji uczuć miłosnych, ale niestety skutkiem niecierpliwości cokolwiek się pospieszył. Objął Lubkę w pół, przycisnął do siebie i zaczął ją dusić brutalnie. „Odurzy ją pieszczota. Ulegnie! — myślał wyrachowany Simanowski. Usiłował dotknąć ustami jej warg, ale ona zaczęła krzyczeć i parskać na niego śliną. Pozbyła się całej, właściwej sobie delikatności.
— Idź precz, djable parszywy, durniu, świnio, łajdaku, ja ci mordę rozbiję.
Odzyskała cały słownik zakładu, Simanowski zaś zgubił binokle i z wykrzywioną twarzą, patrzył na nią mętnemi oczyma, plótł co mu ślina na język przyniosła.
— Droga moja... wszystko jedno... chwila zapomnienia! Złączymy się z sobą w rozkoszy! Nikt męki. Bądźcie szczęśliwi.
I właśnie w tej chwili wszedł do pokoju Lichonin.
Oczywiście nawet przed samym sobą, nie przyznawał się do tego, że w tej chwili popełnił łajdactwo, tylko jakoś tak z ubocza, z daleka, pomyślał o tem, że twarz ma bladą, że słowa jego będą tragiczne i ważkie.
— Tak! — powiedział głucho, niby aktor w czwartym akcie dramatu, opuścił bezsilnie ręce i jął kręcić opadłym na piersi podbródkiem. —