Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kędziorkach, z miną rozpieszczonego kociątka i nawet z różową kocią wstążeczką na szyi.
— Ale proszę powiedzieć, kto był ten łotr, który pierwszy... no pani rozumie?...
W umyśle Łubki szybko przesunęły się postacie dawnych koleżanek, Gieni i Tamary, takich dumnych, śmiałych i sprytnych — o znacznie rozumniejszych, niż te dziewczęta, i nagle niemal niespodziewanie dla samej siebie powiedziała ostro:
— Było ich wielu. Nie pamiętam już: Kola, Micio, Jerzyk i jeszcze Gucio z towarzyszami. A dlaczego się pani pyta?
— Ach... nie... to jest, jako człowiek, który z panią współczuje.
— A ma pani kochanka?
— Przepraszam, nie rozumiem, co pani mówi. Państwo, czas iść do domu.
— To jest, jak to pani nie rozumie? Czy spała pani kiedykolwiek z mężczyzną
— Kolego Simanowski, nie przypuszczałam, że pan zaprowadzi nas do takiej osoby. Dziękuję panu. Nadzwyczaj uprzejmie z pańskiej strony.
Ale Lubce trudno było uczynić tylko pierwszy krok. Należała do tych natur, które długo cierpią, ale wybuchają szybko i ją, tak zazwyczaj nieśmiałą, trudno było by poznać w tej chwili.
— A, ja wiem! krzyczała ze złością — wiem, że i wy jesteście takie same, jak ja! Ale macie papę, mamę, jesteście zabezpieczone, jeśli zajdzie potrzeba, potraficie urządzić sobie poronienie — nie jedna tak zrobiła. Ale gdybyście były na mojem miejscu, gdy niema co żreć, a dziewczyna nic jeszcze nie rozumie, gdyż nie umie czytać, a dokoło mężczyźni łażą jak te psy, — i wy byście