Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

palce i, gestykulując nimi, poczyna śpiewać piosenkę o kozie! „Zabo-o-dę rogami, pokopię nogami!“ I kiedym patrzył na ten wdzięczny obrazek, przyszło mi na myśl, że oto za pół godziny ten sam policjant będzie kopał w twarz i w piersi człowieka, którego nigdy jeszcze dotąd nie widział i o którym nie wie zupełnie, jaki popełnił występek; i wówczas ogarnął mnie niewypowiedziany smutek. Cierpiałem nie rozumem lecz sercem. Sami panowie wiecie, jak piekielnym splotem jest życie! Napijmy się jeszcze koniaku. Lichonin.
— Możebyśmy sobie mówili ty? — zaproponował nagle zapytany.
— I owszem, tylko bez pocałunków, więc zgoda? Twoje zdrowie, mój kochany... Albo jeszcze jeden przykład. Zdarzyło mi się czytać utwór pewnego klasyka francuskiego w którym opowiada myśli i uczucia człowieka, skazanego na śmierć. Opis był piękny, mocny i barwny, a przecież, kiedy go czytałem nie wywarł na mnie żadnego wrażenia, ani wruszenia, ani oburzenia — nic prócz nudy. Ale oto przed kilku dniami wpadła mi w ręce krótka notatka kronikarska, donosząca, że gdzieś we Francji wykonano egzekucję na osobie jakiegoś mordercy. Przy ostatecznej toalecie skazańca obecnym był prokurator, który, widząc, że morderca wkłada na gołe nogi kamasze, zwrócił mu uwagę: czemuż nie wkładasz skarpetek? Skazaniec popatrzył na prokuratora, a potem rzekł: „Czyż warto?“ I czy wiecie panowie, ta krótka repliką oddziałała na mnie w ten sposób, jakby mnie kto kamieniem w głowę ugodził! Zrozumiałem odrazu całą potworność i bezsensowność kary śmierci... Albo jeszcze jeden podobny wypadek. Pewnego razu zmarł mój przyjaciel, kapitan piechoty, pijak i włóczęga, lecz naj-