Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

godności i przystępności wszyscy w zakładzie zachowują się wobec niej uprzejmie i z ostrożnością, a czyni to zarówno właścicielka, jak towarzyszka i obie gospodynie, a nawet i sam szwajcar, ten prawdziwy sułtan i bohater domu publicznego, budzący ogólną trwogę.
— Kryję — mówi Zoja, ujmując asa atutowego i zakrywając nim karty. A teraz wychodzę ze czterdziestu, a potem z asa pik, do którego mi oddasz dziesiątkę. Skończyłam. Pięćdziesiąt siedem, a jedenaście sześćdziesiąt osiem.
A ile ty masz?
— Trzydzieści — odpowiada urażona Mańka wydymając usta. — E, tobie łatwo grać, bo pamiętasz wszystkie wyjścia. Rozdawaj dalej... I cóż dalej Tamarciu — zwraca się do przyjaciółki. Opowiadaj, ja słucham.
Zoja tasuje stare, zasmolone karty i daje Mani do zebrania, następnie rozdaje je, pośliniwszy uprzednio palce.
Tymczasem Tamara, nie odrywając się od roboty, opowiada w dalszym ciągu cichym głosem: sem:
— Wyszywałyśmy jedwabiem i złotem kapy, ornaty, szaty biskupie... wyszywałyśmy na nich trawę, kwiaty, krzyżyki. Zimą przesiadywałyśmy całymi dniami przy oknach, a okienka były małe, zakratowane, tak, że przepuszczały nie wiele światła; wokoło czuć zapach oliwy, kadzidła i cyprysu; niewolno nam było rozmawiać z sobą. Gdy której z nas znudziło się zanadto, zaczynała śpiewać psalm wielkopostny...
A umiałyśmy śpiewać bardzo ładnie: i życie upływało tak błogo, i zapachy były tak piękne,