Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co? spytał z lękiem podporucznik.
— Rzecz godna uwagi, że nigdzie, ani w Paryżu, ani w Londynie — proszę wierzyć — opowiadali mi to ludzie, którzy oglądali cały świat — nigdy i nigdzie nie znajdzie pan takich wyrafinowanych sposobów miłości jak w tem mieście. Jest to coś osobliwego, jak mówią nasze żydki. Takie obmyślają kawały, jakich żadna, fantazja nie może sobie wyobrazić. Zwarjować można!
— Nie może być? — cicho, z zapartym oddechem odezwał się podporucznik.
— Niech mnie Bóg skażę! A zresztą, młodzieńcze, pozwoli pan, rozumie pan sam. Byłem kawalerem i oczywiście, pan rozumie, każdy człowiek grzeszy... Obecnie, naturalnie, co innego. Stałem się inwalidą. Z dawniejszych czasów pozostała mi wspaniała kolekcja. Proszę poczekać, zaraz pokażę. Proszę tylko oglądać ostrożnie.
Horyzont bojaźliwie obejrzał się na prawo i na lewo, wyjął z kieszeni wąziutkie długie safjanowe pudekło w rodzaju tych, jakie służą do przechowywania kart do gry i podał je podporucznikowi.
— Oto, proszę zobaczyć. Tylko proszę ostrożnie.
Podporucznik zaczął przerzucać jedną po drugiej zwykłe i barwne fotografje, które we wszystkich możliwych formach ilustrowały w najbezwstydniejszych obrazach i w najnieprawdopodobniejszych sytuacjach, tę zewnętrzną stronę miłości, która czasami czyni człowieka bezmiernie niższym i podlejszym od pawiana. Horyzont zaglądał mu przez ramię, trącał łokciem i szeptał: