Strona:Aleksander Fredro - Piczomira, królowa Branlomanii.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
SCENA DRUGA.
CI SAMI i BRANDALEZYUSZ (przebudzony na sofie).

BRANDALEZYUSZ: Oh! Oh! Nogi... oh krzyże.... o franca przeklęta!
Jakże jesteś nieznośna, o jakżeś zawzięta!
Przez jakie ciężkie męki i boleści krwawe
Każesz w życiu opłacać pieszczoty nieprawe!
Minęłyście na zawsze piękne życia chwile
Kiedy czas nie wystarczał obłapiania sile,
Kiedy się człowiek cieszył kusicy widokiem;
Teraz już z obrzydzeniem rzucam na nią okiem.

(Powstaje i na przód sceny wychodzi).

Witam was Onanizmie i Focenlekerze
Widząc was koło siebie raduję się szczerze.
Wnet sobie przypominam dawniejsze godziny

(przypominając sobie)

Ale od nieprzyjaciół jakież są nowiny?
ONANIZM: Rano na prawem skrzydle była bójka mała
W której przednia straż nasza odpartą została.
BRANDALEZYUSZ: Jakto? Co za zuchwalstwo rozpoczyna boje?
Czy już niczem w mem wojsku są rozkazy moje?
ONANIZM: Panie, winni w tej sprawie już są przytrzymani
I nim twój wyrok wyjdzie, pod wartę oddani.
BRANDALEZYUSZ: Jakaż była przyczyna owego napadu
I kto był pierwszy z naszych do tego nieładu?
ONANIZM: Naprzeciwko, gdzie stoi pułk strzelców Morpiona
Jest od twardych godmiszów luneta broniona.
Gdy ich batalion kobiet nadciągnął zluzować,
Jakby pragnęli z naszych gorzko zażartować
Zaczęli się obłapiać na wierzchołku wału.
Wtedy to młodzież nasza z jebnego zapału
Stanęła wnet pod bronią ściśniona w szeregi
I branzlując się, szańców pokrapiała brzegi.
Na tem byliby może strzelcy poprzestali
Gdyby nie dwaj hersztowie byli nadjechali
Porucznik od huzarów Fajchtwurcel, pijany
I z nim kapitan Tryper, wszystkim tu nam znany
Obaj „hurra!“ krzyknęli i razem z strzelcami
Poszli na wały, grożąc twardymi chujami.
BRANDALEZYUSZ: Obydwom teraz, jako pierwszym do tej winy
Za karę szprycowanie zadać z terpentyny.
Dalej!