Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ocalona! ocalona!... — zawołała. — Tak, jak widzę, niebo, widzę morze! Powietrze, którem oddycham!... wszystko mówi mi o wolności. A! dzięki... dzięki ci, Feltonie!
Młodzieniec przycisnął ją do serca.
— Co to się stało z mojemi rękami?... — zapytała milady — mam takie uczucie, jak gdyby były zgruchotane?
— Niestety!... — rzekł Felton, patrząc na te śliczne rączki i, kiwając głową z rozrzewnieniem.
— O! to nic nie znaczy!... — zawołała milady — przypominam sobie teraz wszystko!
Potem zaczęła szukać dokoła siebie.
— On jest tam — rzekł Felton, trącając nogą worek ze złotem.
Zbliżano się do statku, stojącego na pełnem morzu. Majtek na straży odezwał się: odpowiedziano mu z barki.
— Co to za statek?... — zapytała milady.
— Ten, który nająłem dla ciebie.
— Dokąd mnie on zawiezie?
— Dokąd zechcesz, bylebyś mnie wysadzić kazała na ląd w Portsmouth.
— Co masz do czynienia w Portsmouth?... — zapytała.
— Muszę wykonać polecenie lorda de Winter — odrzekł z uśmiechem zagadkowym.
— Jakie polecenie?
— Czyż nie rozumiesz?
— Nie; wytłumacz mi, proszę...
— Nie ufał mi, więc zapragnął sam cię pilnować, a mnie wysłał do Buckinghama, żeby podpisał twój wyrok na deportację.
— Jeżeli ci nie ufał, jak mógł ci powierzyć ten wyrok?
— Myślał, że nie wiem, co wiozę.
— To prawda. Jedziesz więc do Portsmouth?
— Muszę się śpieszyć: jutro 23-ci i Buckingham odpływa z flotą.
— Jutro już?... a dokąd się udaje?
— Do Roszelli.
— Nie powinien odpłynąć!... — zawołała milady, zapominając zwykłej roztropności.
— Bądź spokojna — odparł Felton — nie odpłynie...
Milady zadrżała z radości; czytała w głębi serca młode-