Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to służy za szpiegów kardynała. Lepiej zatem dotrwać w naszem przedsięwzięciu, przed którem, coprawda, niepodobna się cofnąć bez wstydu; założyliśmy się, a nikt się nie domyśla, o co nam chodzi, wszyscy są pewni, że dla wygranej przez godzinę będziemy siedzieli w bastjonie. Albo nas atakować będą, albo nie. Jeżeli nam dadzą spokój, będziemy mieli aż nadto czasu do rozmowy, i nikt nas nie podsłucha, bo zaręczam, że ściany bastjonu uszu nie mają. Jeżeli zaś atak do nas przypuszczą, to i tak o interesach naszych pogadamy, a w dodatku, odpierając napaść, okryjemy się chwałą. Widzicie więc, że wszystko wychodzi na naszą korzyść.
— Tak — rzekł d‘Artagnan — lecz kula nas nie minie z pewnością.
— E! mój drogi — odparł Athos — wiesz dobrze, że nie te kule są najstraszniejsze, które pochodzą na wojnie od nieprzyjaciela.
— Zdaje mi się, iż na taką wyprawę trzeba było zabrać nasze muszkiety.
— Głupi jesteś, przyjacielu Porthosie; na co mieliśmy się obarczać nieużytecznym ciężarem?...
— Przydałby się wobec nieprzyjaciela kalibrowy muszkiet, ze dwanaście nabojów i woreczek z prochem.
— A czy nie słyszałeś, co opowiadał d‘Artagnan?
— Cóż on mówił? — zapytał Porthos.
— D‘Artagnan mówił, że przy szturmie tej nocy poległo kilku Francuzów i tyluż roszelczyków.
— Więc cóż z tego?
— Nie miano czasu ich obedrzeć, wszak prawda? było tam coś pilniejszego do roboty.
— Zatem?
— Zatem zabierzemy ich muszkiety, różki z prochem i naboje, zamiast czterech muszkieterów i dwunastu kul, będziemy posiadali strzelb najmniej piętnaście i ze sto pewnych wystrzałów.
— O, Athosie! rzekł Aramis — jesteś naprawdę wielki!
Porthos schylił głowę z uznaniem. D‘Artagnan tylko nie wydawał się przekonany.
Zapewne Grimaud podzielał obawy młodzieńca, bo, widząc, że idą prosto do bastjonu, o czem dotąd powątpiewał, pociągnął swego pana za połę ubrania.
— Dokąd idziemy? — zapytał giestem.