Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

D‘Artagnan puścił się w kierunku oberży, trzech muszkieterów i dwóch gwardzistów podążyło za nim.
Gdy tylko weszli do sali jadalnej, oczy ich uderzył widok Brisemonta, rozciągniętego na ziemi i wijącego się w strasznych konwulsjach.
Planchet i Fourreau, biali, jak płótno, próbowali wszelkich środków ratunku; widoczne jednak było, że pomoc na nic się nie przyda; skurczone bólem rysy nieszczęśliwego zwiastowały ostatnie chwile konania.
— A!... — zawołał ujrzawszy d‘Artagnana — a! to straszne!... to niegodziwe! pan darowałeś mi niby życie, a teraz mnie otrułeś!
— Ja!... — rzekł d‘Artagnan — ja? co mówisz, nieszczęsny?
— Mówię, żeś mi dał wina, żeś kazał je wypić... a! chciałeś się zemścić w ten sposób... a! to niegodnie z twej strony!
— Nie wierz temu, Brisemont, nie wierz, błagam cię; przysięgam...
— O! Bóg jest w niebie!... On cię ukarze... Boże mój, Boże, spraw, byś cierpiał kiedyś, jak ja obecnie!
— Na Ewangelję ci przysięgam — zawołał d‘Artagnan, nachylając się nad konającym — że nie przeczuwałem wcale, iż wino jest zatrute i że, jak widziałeś, sam miałem go się napić.
— Nie wierzę, nie wierzę — wybełkotał żołnierz i skonał w przystępie męczarni.
— To straszne! niepojęte!... — mruczał d‘Artagnan, gdy Porthos tłukł butelki z winem, a Aramis dawał rozkaz, (trochę spóźniony coprawda) aby sprowadzono spowiednika.
— O przyjaciele wierni!... — odezwał się d‘Artagnan — ocaliliście mi życie, nietylko mnie, lecz i tym oto panom... Panowie — dodał, zwracając się do gwardzistów — proszę zachować w tajemnicy całe to zdarzenie, którego byliście świadkami; osoby, zajmujące stanowiska wysokie, wmieszane są prawdopodobnie w tę sprawę, a wszystko złe, jak się domyślacie, skrupiłoby się na nas.
— O panie mój!... — jąkał Planchet nawpół umarły — o panie! jakże ja się szczęśliwie wykręciłem!...
— Jakto, hultaju — zawołał d‘Artagnan — więc i ty chciałeś napić się mojego wina?