Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiem napewno, że Porthos jest na dobrej drodze... — rzekł d‘Artagnan — a co się tyczy Aramisa, o niego byłem spokojny zawsze: lecz ty, kochany Athosie, rozdałeś z taką hojnością złoto Anglika, które było twoją prawą własnością, a sam co poczniesz obecnie?
— Cieszę się bardzo, żem zabił tego głupca, tem więcej, że jest zasługą przed Bogiem zgładzić ze świata Anglika. Lecz gdybym był schował do kieszeni jego pieniądze, ciążyłyby mi one, jak wyrzut sumienia.
— Daj pokój, Athosie, mój drogi!... masz, doprawdy, dziwne uprzedzenia...
— Dosyć już o tem, mówmy o czem innem... Ale, ale, pan de Tréville powiedział mi, gdy był łaskaw odwiedzić mnie wczoraj, że utrzymujesz obecnie stosunki z jakimiś podejrzanymi Anglikami, z protegowanymi kardynała?
— To chyba mówił o Angielce, tej właśnie, o której ci wspomniałem.
— A tak! przypominam sobie, blondynka, z której powodu tyle ci dobrych rad udzieliłem, a ty, ma się rozumieć, nie słuchałeś ich wcale.
— Powiedziałem ci przecież dlaczego...
— Tak, zapewne widzisz w niej jedyną ucieczkę dla pozbycia się kłopotu, jaki masz z umundurowaniem.
— O!... wcale nie! ale przekonałem się, że za sprawą tej kobiety pani Bonacieux porwana została i ukryta.
— Rozumiem, mój drogi; chcąc odnaleźć jedną kobietkę; umizgasz się do drugiej. Masz rację, kochanku, jest to droga najdłuższa, ale za to najprzyjemniejsza.
Widzieliśmy już, z jakim pośpiechem młody muszkieter wybiegł za Bazinem, a raczej go wyprzedził; jednym skokiem znalazł się na ulicy Vaugirard.
Wpadł do siebie i rzeczywiście zastał w pokoju mężczyznę małego wzrostu, o spojrzeniu roztropnem, lecz ubranego w łachmany.
— To pan mnie potrzebujesz?... — zapytał muszkieter.
— Pragnę widzieć się z panem Aramisem: czy takie jest pańskie nazwisko?...
— Tak, panie, ja nim jestem: czy masz mi pan co oddać?
— Tak, jeżeli mi pan pokażesz pewną chusteczkę haftowaną.